sobota, 4 stycznia 2014

Noworoczna przejażdżka na kapciu

Nowy rok rozpoczęłam rowerowo. Miałam zamiar wprawdzie pojechać dłuższą trasę, ale możliwość wyspania się zwyciężyła i wstałam nieco za późno, by wywozić się dalej SKM. Pozbierałam graty, spakowałam termos i kanapki i do ostaniej chwili zastanawiając się, gdzie jechać, wyszłam z domu z rowerem pod pachą. Padło na rundkę po okolicach, brzegami jezior.
Miasto w noworoczne przedpołudnie sprawiało wrażenie opustoszałego. Mało samochodów, mało ludzi. Nawet w Parku  Oliwskim nie było zbyt wielu spacerowiczów.


Pojechałam ulubionym podjazdem przez Dolinę Ewy, gdzie spotkałam parę osób biegających, jadących na rowerach, czy też spacerującycj.


Warunki w lesie świetne - dość sucho, nie wiało, nie padało. Dalej przez Owczarnię i Osowę pojechałam na Nowy Świat. Tam napotkałam pierwsze tego dnia jezioro - Wysockie. Jako jezioro rynnowe jest o tyle wyjątkowe, że jego głębokość dochodzi do jedynych 5,9m. 


Następnie udałam się przez las w kierunku Nowego Tuchomia. Lasek mały, ale bardzo urokliwy - stare drzewa, wygodna droga, piękny zapach. 


Za tym pięknym odcinkiem czekał mnie krótki odcinek kopnego piachu, ale tym razem przejechałam to miejsce bez najmniejszego problemu! Wszystko dzięki dość szerokim oponom i wilgotnemu podłożu. 
Następnie odwiedziłam Jezioro Tuchomskie. Jest to zbiornik pełniący funkcje rekreacyjne. Niemal rok temu podziwiałam rozpędzone bojery ślizgające się na tafli zamarzniętego Tuchomia. Tym razem nie było amatorów żadnych sportów, a jezioro w znacznej części zakrywała mgła. 


Po wdrapaniu się na krótki, ale dość stromy podjazd, we wsi Warzenko, zauważyłam, że mam nie tylko amortyzowany widelec z przodu, ale i dziwną amortyzację tyłu. Niestety - winą tego był brak powietrza w tylnym kole. Podjechałam jeszcze kawałek za wieś i zajęłam się szybką naprawą usterki. Myślałam, że to wina uszkodzonego wentyla (przekrzywił się mocno), więc wyprostowałam, napompowałam i po paru łykach herbaty, ruszyłam dalej, by nie wychłodzić się za mocno. Nie było gdzie się za dobrze schować, jedyną osłoną od wiatru stanowiło wielkie, powalone drzewo. 


Niestety moja mała pompka wyjazdowa i moje dość słabe ręce nie pozwoliły mi dobrze dopompować koła. Ale też powietrze powoli, ale skutecznie uciekało, więc między Tokarami a Czeczewem, w rozległej, ale dość osłaniającej od wiatru dolnie, znów dopompowywałam koło. Tu już byłam pewna, że wentyl jest uszkodzony, ale obawiałam się zmiany dętki na zimnie, by się nie wychłodzić a i żeby kolejnej nie uszkodzić jeśli to wina obręczy. Trudno, toczyłam się dalej, puste asfalty nie cieszyły aż tak, jak powinny, ale widoki jak zwykle - bajka.



 Miałam jeszcze pojechać w kierunku jezior Wysoka i Kamień, ale z racji awarii odłożyłam to na inny termin. Z Czeczewa przez Warzno udałam się do Kielna. Tam obowiązkowy przystanek nad Jeziorem Kielno. 


W Kielnie skręciłam na Bojano i tam w boczną drogę, która miała zaprowadzić mnie do Gdyni. Nie trafiłam w trasę wybraną na mapie, ale ul. Na Dambnik okazała się dość przyjemnym szutrem, tylko miejscami mocno dziurawym. Po drodze kolejny przystanek na dopompowanie koła, jak się później okazało nie ostatni, bo tuż przed domem musiałam robić jeszcze dwa takie postoje. 


W Gdyni trafiłam na maszt radiowo-telewizyjny, który dobrze obrazował przejrzystość powietrza. Miało być słonecznie, a było... 


Trudno - ważne, że nie padało. Przez Trójmiejski Park Krajobrazowy wracam niebieskim szlakiem rowerowym, następnie zjeżdżam łagodnym Rejem. Wycieczka zamknęła się w 50km, co poskutkowało niezłym zmęczeniem. Dętkę zdjęłam dopiero następnego dnia i... okazało się, że wentyl był w porządku, a winna schodzącego powietrza była malutka dziurka. Rok rozpoczęty rowerowo, więc mam nadzieję, że taki będzie cały. Tylko obym nie miała non stop awarii ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz