środa, 1 sierpnia 2012

Przejażdżka po fiordach Norwegii 5-31VII2012

Kiedy kupowałam rower – myślałam o 2-3 dniowych wyjazdach w okolice Trójmiasta. Później chciałam pojechać na tydzień – w Polskę. Skończyło się na 26 dniach w Norwegii. Dlaczego tam? Bo bezpiecznie, łatwo i szybko można się tam dostać, nie ma problemu z nocowaniem na dziko (taaak…) no i jest pięknie. Nieśmiało kupiłam bilety na samolot, po czym na majówkę pojechałam pierwszy raz w życiu pojeździć po górach – w Bieszczady. Później wypad na zlot i decyzja – jadę. Trasa wstępnie wybrana, sakwy spakowane, w drogę!



Na miejscu parę spraw mnie zaskoczyło. Rozbijać się z namiotem można wszędzie, byle nie bliżej niż 150m od domów, ale owe nie bliżej wypadało na stromych skałach lub na polach uprawnych, ewentualnie wysoko w górach. Nocowałam więc zwykle na gospodarza, czasem na dziko, najchętniej przyczepiając się do już biwakujących osób. Dzięki temu wieczorami miałam z kim porozmawiać, a i poczucie bezpieczeństwa większe. Zdarzyło się spać w pomieszczeniu gospodarczym przy oborze, nad fiordem, pod lodowcem, czy przy samej drodze – ruchliwej i w dużej miejscowości, ale jak zmęczenie przychodziło, to wystarczyło się położyć i sen sam przychodził. Miło wspominam wieczór z sakwiarzami z Rosji, czy też biwakowanie na parkingu z Polakami i Francuzem.

Parokrotnie zostałam przyjęta do domów – raz pytając po angielsku o możliwość rozbicia się z namiotem w ogrodzie zorientowałam się, że pytam Polaków, raz zatrzymali się przy moim rowerze, przywitałam się po polsku, a oni zdziwieni zgarnęli mnie i nie wypuścili w trasę, a raz miły Norweg po krótkiej rozmowie zabrał mnie do siebie i spędziłam z jego rodziną 3 dni.
Po drodze miałam też przyjemność porozmawiać z trampem z Australii, który mi trochę przemówił do rozsądku, dzięki czemu łatwiej mi się jechało
Parę osób ratowało mnie czymś do przegryzienia, czy też zwyczajnie zatrzymywaliśmy się porozmawiać. Ludzie są niesamowici, szczególnie gdy pogoda była gorsza – zawsze znajdował się ktoś miły i pomocny.
A pogoda? Wiedziałam, że będzie padać, strój przeciwdeszczowy się sprawdził (sztormiak, spodnie przeciwdeszczowe, gumowe nakładki na buty i rękawice nurkowe z pianki). Natomiast nie spodziewałam się, że na 26 dni pobytu bez deszczu będzie 1 dzień. Wszystko było mokre – w sakwach i na zewnątrz. Było to o tyle męczące, że trudno mi było zatrzymać się, by gdzieś odpocząć w ciągu dnia. Trawa, ławki, skały – nawet jak nie padało, to wszystko było mokre, albo było na tyle zimno, że ciężko się było zatrzymać na dłużej. W wyższych partiach gór temperatura zwykle wynosiła 4-5 stopni, a w dolinach było to często 11-13 stopni. Do tego po pierwszych dwóch dniach przyszły na tyle niskie chmury, że przez następnych kilka dni wjeżdżając powyżej 400m nad poziom morza widziałam tylko chmury. Na szczęście ostatni tydzień przyniósł sporo słońca, więc mimo bardzo silnego wiatru i przelotnych deszczy, mogłam się nacieszyć lepszą pogodą, a przede wszystkim znakomitą widocznością.

Trasa, jaką zrobiłam widokowo jest znakomita. Fiordy, lodowce, góry, śnieg, skały, budownictwo i wiele, wiele innych. Podjazdy okazały się nie być takie trudne, bo choć są długie, to mają łagodne nachylenie. Zdecydowanie dobrym pomysłem był spacer pod lodowiec oraz na Preikestolen. Również dobrym pomysłem były dni odpoczynku, kiedy wiedziałam, że mam zapas czasu. Dzięki temu nie znudziło mi się bycie w drodze. Trasy w Norwegii są niesamowite. Wbite w ściany skalne, przecinające góry, długie mosty, czy fantastyczne tunele. Bo jaki sens jest budować serpentyny na ścianach skalnych, skoro można wydrążyć tunel wijący się jak sprężyna w dół.

Podsumowując – wyjazd oczywiście uważam za udany. Początki wprawdzie ciężkie, bo namęczyłam się na podjazdach a i tak niewiele widziałam, a do tego Olo się postarał, dzięki czemu miałam masę małych awarii (rozwalony dzwonek, światło tylne, czołówka, problemy z hamulcami i przerzutkami, podarte spodnie, zepsuty sandał i najbardziej irytująca – awaria obiektywu). Później pogoda się zaczęła nieco poprawiać, spotkałam niesamowitych ludzi, aż na koniec nie chciało się wracać, bo tylko lepiej i lepiej było. Trasę zrobiłam prawie taką, jak zaplanowałam. Odpadła mi niestety Rallarvegen ze względu na zalegający śnieg (dzięki Ciman za informację!), ale za to spędziłam cudowne dni nad morzem Północnym u rodziny Norweskiej. Budżet (mimo nieplanowanego wydatku na światełka) zamknął się w planowanej kwocie. W marketach można się zaopatrzyć w smaczne jedzenie, które wcale nie jest droższe niż w Polsce. Sałatka ziemniaczana, dżem pomarańczowy i fiskebollar stały się moimi ulubionymi ‘potrawami’, które aż zakupiłam na powrót do domu. Trzeba tylko brać pod uwagę to, że w weekendy większość sklepów jest zamknięta, przez co raz w poniedziałek wyruszyłam dopiero po 10, a miałam wtedy najcięższy podjazd do pokonania i kryzys fizyczny :)

Wyjazd dużo mnie nauczył, nie tylko o podróżowaniu. Czy się bałam? Tak, że nie wytrzymają mi kolana ;) Wytrzymały, dopiero teraz, prawie 3 tygodnie po powrocie mi dokuczają. 
Dziękuję bardzo wszystkim, którzy mi pomogli. Za wyjazdy tegoroczne, na których miałam szansę sprawdzić się w jeździe po górach, za holowanie mnie, gdy nie miałam sił, za wszelkie rady, smsy, rozmowy. Dziękuję za pomoc sprzętową. Dziękuję za trzymanie kciuków za powodzenie mojej przejażdżki, lub za mówienie, że nie dam rady. Dziękuję też (a może głównie?) osobom, które mi pomogły w trasie – służąc czy noclegiem, zwiedzaniem, czy po prostu rozmową :)
Dziękuję i przepraszam, że nie każdemu z osobna, ale nie chciałabym kogoś pominąć!



Trasa rowerowa 1745342 - powered by Bikemap