środa, 11 kwietnia 2012

Pętla kaszubska

Piękna pogoda, cały dzień wolny - czas na rower! A że zbliżała się wyprawka, to pojechałam w kierunku okolic pierwszego noclegu. Najpierw przez Trójmiejski Park Krajobrazowy - znanym mi już dość dobrze asfaltem do Gołębiewa. Brak ruchu samochodowego, dość długi jak na TPK podjazd i to asfaltowy oraz położenie blisko wielu osiedli sprawiają, że rowerzyści chętnie zaglądają w to miejsce. 
Niestety las się kiedyś kończy i trzeba jakoś przejechać przez obwodnicę oraz ruchliwą Osową. Tym razem wybrałam jazdę wzdłuż głównej drogi oraz przebijanie się przez Chwaszczyno. Odcinek ten był wyjątkowo nieprzyjemny. Ogromny ruch, dziurawy asfalt, roboty drogowe, brak możliwości zjechania na pobocze czy chodnik. Do tego z moimi wybitnymi zdolnościami wpakowałam się pod prąd na odcinku wahadłowym. Na szczęście za Karczemkami było już spokojnie. W Kielnie przyszedł czas na ochłonięcie, słodką bułkę i chwilę nad jeziorem. 
Ale nadal bliskość szosy nie była tym, czego szukałam tego dnia, więc dość szybko ruszyłam dalej. Kolejny przystanek zrobiłam w zaprzyjaźnionej stajni. Konie w tym miejscu to głównie rekonwalescenci, zwierzaki starsze i schorowane. Ich codzienność to ogromne pastwisko, kochająca opiekunka i pyszne jedzonko. Zero pracy i stresu. Tam naprawdę można odpocząć i zobaczyć, co znaczy zrelaksowane zwierzę. 
Kilka małych wzniesień dalej skręciłam w szutrową, dziurawą drogę wzdłuż jezior Wytczok i Kamień. Nad tym drugim znalazłam pomost, na którym płynący czas nie miał znaczenia, a liczyła się tylko chwila, która mogła trwać i trwać. 
Cudownie było poleżeć, popatrzeć w niebo i posłuchać ciszy. Akumulatory doładowałam sobie na długi czas :) 
Droga powrotna do domu miała być prosta i niezwykle przyjemna. O ile to drugie się sprawdziło, pierwsze nie do końca. Otóż z drogi wzdłuż jeziora pojechałam prosto według mapy. Tylko że w terenie droga nie była tak prosta i się rozwidliła. Wybór trudny nie był - zamiast na fatalny bruk wjechałam na przyzwoity szuter. Tam też zauważyłam kamyczek. Dość przypadkowo, ponieważ w jakimś celu akurat ostro zahamowałam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że kamyczek był jednak dość sporych rozmiarów, a do tego leżał przy samej drodze. 

Droga z mapy była chyba jednak drogą brukowaną, więc po kilku kilometrach pomału zaczęłam tracić orientację, gdzie mam jechać. Zaczęłam wybierać drogi o lepszej nawierzchni, później zwyczajnie przejezdne. Próbowałam również trzymać się szlaku, ale zrobiłam tylko pętle i to prowadząc rower pod bardzo stromą górkę. 

W końcu zawróciłam do zauważonej wcześniej drogi prowadzącej do Gdyni. Wprawdzie nieco ruchliwa, ale w końcu prowadząca w dobrym kierunku. Zjechałam znów dość okrężnie do Karwin, chwilę trzymając się rowerowego szlaku. W końcu znalazłam się w miejscu, skąd wiedziałam jak dojechać do domu. Jeszcze tylko szybki zjazd pustą Sopocką i koniec wesołej wycieczki. 
Trasa może nie była ani najłatwiejsza, ani najprzyjemniejsza, a widokowo tylko część atrakcyjna, ale taki odpoczynek jak nad jeziorem, czy szukając drogi do domu - to najlepsze, co może się przytrafić w tygodniu pracy. Pękło niemal 89km, umęczyłam się i wróciłam doładowana energią na następne dni :) 


Trasa rowerowa 1535973 - powered by Bikemap 

Krótka galeria

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Debiut morsowy i Żarnowiec

W lany poniedziałek większość 'normalnych' ludzi siedzi w rodzinnym gronie za stołem. Inni - jeżdżą rowerem. Ale zanim wsiadłam na rower, zadebiutowałam jako mors, o ile wiosenną kąpiel można tak nazwać. 
Było... chłodno w palce u rąk i nóg, ale skoro weszłam do wody 2 razy i się nawet dwa metry przepłynęłam to chyba nie tak źle :) W przyszłym sezonie trzeba będzie skosztować kąpieli prawdziwie zimowych! Ale wycieczka rowerowa, więc czas wsiadać na rower. Wystartowałam z Dębek, w kierunku Żarnowca. Droga szutrowa, sporo dziur, ale całkiem przyjemnie. Do Żarnowca pokusił mnie diabeł o skręcenie zgodnie ze szlakiem rowerowym. To był duży błąd. Droga bardzo grząska, do tego trochę błota. Gratulacje dla osoby projektującej szlak! W Żarnowcu zaczął się asfalt, wyjątkowo wyczekiwany, bo od początku jechało mi się po prostu źle :) ale nie zawsze musi być przecież super dobrze. Dalej pojechałam znaną mi drogą wzdłuż jeziora Żarnowieckiego. 
Po krótkim postoju na pomoście, skierowałam się pod elektrownię szczytowo pompową. Tu również znane mi widoki, ale miło jest odwiedzić stare kąty. Dla własnej satysfakcji podjechałam również kawałek pod górny zbiornik. Oj stromy to podjazd. 

Następnymi punktami programu miał być diabelski kamień oraz groty mechowskie, a wyszła tylko przejażdżka przez Tyłowo, Domatowo i Leśniewo w kierunku Wejherowa. Ostatni odcinek, przez Puszczę Darżlubską wiedzie piękną, leśną drogą. Początkowo kawałek szutru, ale później już tylko asfalt, po którym nic nie jeździ, a rowerem podróżuje się po prostu wyśmienicie. Pod koniec drogi, obok leśniczówki, znajduje się również śródleśny parking, z zadaszonymi stołami, mapą i miejscem na ognisko. Wyjątkowe lenistwo nie pozwoliło mi na zrobienie zdjęć tych okolic, ale na pewno tam wrócę się pokręcić. Za to na koniec zrobiłam rundkę po Wejherowie, przez które kilkukrotnie przejeżdżałam, a nigdy nie było mi po drodze by zwiedzić. Humor po trudach przejażdżki poprawił mi spotkany w kolejce podmiejskiej muzyk - zapalony rowerzysta, dzięki któremu powrót do domu minął mi błyskawicznie, a rewelacyjny humor dopisywał mi długo po powrocie do domu. 
Zrobiłam tego dnia niemal 60km, z czego 1/3 przypadła na drogi szutrowe, miejscami piaszczyste. Jechało się ciężko, ale wycieczka i tak udana. Rejon ten na pewno odwiedzę jeszcze nie raz. 


Trasa rowerowa 1533524 - powered by Bikemap 

Mikro galeria